Dom » Architektura
Kiedy zaczęłam myśleć o domu?
Była sierotą, nigdy nie miała domu i nie pamiętała swoich rodziców. To nie ułatwiało jej życia. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to rzutowało na jej psychikę. Była społecznie niedostosowana, bo nie znała swoich korzeni. Oczywiście w toku lektury dowiedziałam się, że znalazła dla siebie miejsce na ziemi. Wymarzony dom adopcyjnych rodziców i pierwszy w życiu własny pokój, z którego okiem widać było kwitnące drzewo czereśni. Ania nazwała drzewo Królową Śniegu. To było pierwsze, co przyszło jej do głowy, by oswoić nową przestrzeń. Ja sama miałam dom i rodziców, ale wychowałam się w bloku na dużym osiedlu, zbudowanym w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Mieszkanie w domu z wielkiej płyty było dla mnie zupełnie naturalne, ale dla odwiedzających nas starszych członków rodziny – właściwie nie. Babcia, która kiedyś przyjechała do nas z wizyta zapytała: a jak się stąd wychodzi? I to były jej pierwsze słowa w naszym – nowym wtedy - mieszkaniu. Mieliśmy trzy pokoje. Jeden był w miarę duży, miał prawie dwadzieścia metrów. Pełnił rolę sypialni rodziców, a po złożeniu wersalki (znak tamtych czasów!) czegoś w rodzaju pokoju dziennego. Nie było w nim stołu, tylko dwa fotele, wspomniana wersalka i telewizor, w którym oglądaliśmy całą rodziną Dynastię, Pancernych i Dziennik Telewizyjny. Czy to były wspaniałe czasy...? Może i tak, ale na pewno nie pod względem warunków mieszkaniowych. To one w konsekwencji generowały określony model życia, któremu można było wiele zarzucić. Z powodu braku stołu w mieszkaniu (w kuchni mieścił się tylko dwuosobowy), jedliśmy trzymając talerze w rękach, siedząc na wersalce, albo najczęściej po prostu każde w swoim pokoju, przy biurkach.
Zamów artykuły sponsorowane na serwisie CentrumPR.pl w kilka minut, poprzez platformę Link Buildingu np.:
W dni powszednie jedliśmy obiady na stołówkach, nikt na gotowanie nie miał czasu. Spałam na piętrowym łóżku, co jest tak naprawdę atrakcją na pierwsze dwa tygodnie... do dwudziestego roku życia. Co było w naszym życiu jeszcze znakiem tamtych czasów? Oczywiście to, że żyliśmy życiem sąsiadów. Było ich słychać prawie cały czas. Perkusista na pierwszym pietrze i pianista na czwartym. Kłótnie, tupanie, chrapanie. Nieprzyjemne zapachy z cudzych garnków. A zalety? Mnóstwo koleżanek i kolegów, szalejących wspólnie wokół dziesięciopiętrowych bloków. I wspólne z nimi zabawy, gry, rozmowy. Rodzice dosyć wcześnie zrozumieli, że potrzeba nam prawdziwego domu. I zaczęli się zastanawiać, jaki to ma być dom. Przede wszystkim miał być większy i nie w bloku. Zaczęli pielgrzymować w różne dziwne miejsca wyszukane w ogłoszeniach. Zwiedzali stare kamienice w centrum miasta, niezbyt komfortowe domki na przedmieściach. Na modnego „bliźniaka” nie było nas stać. W końcu zniechęcili się i przestali. I cały czas myśleli o tym, by się wyrwać z wielkiej płyty. Kolejnym etapem poszukiwań odpowiedniego miejsca, które spełniałoby lepiej funkcje domu, był pomysł wybudowania domku letniskowego w sensownej odległości od naszego miasta. Pojawiła się okazja, ale w odległości prawie stu kilometrów. Było tam tak pięknie, rzeka, las, łany pszenicy, mili sąsiedzi: decyzja zapadła. Wkrótce we wspomnianej okolicy stanął mały, parterowy, drewniany domek. O powierzchni trochę większej niż mieszkanie.
Rodzice oddali się bez reszty pracom budowlanym, karczowaniu, pieleniu, sadzeniu i jeździli na wieś niemal w każdej wolnej chwili. A ja – z nimi. To historia o domach w moim życiu. Czego się nauczyłam? Że najważniejszy w domu jest stół... A tak na serio? Że w domu musi w istnieć wspólna przestrzeń; coś, co można nazwać banalnie centrum domowego ogniska. I ważne jeszcze jest to, by każdy z domowników miał dla siebie własny kąt, niekoniecznie we własnym pokoju. Teraz jestem gotowa na to, by wybrać dom dla mojej rodziny. Znalazłam stronę www.galeriadomow.pl. I tam, w Galerii Domów, przeglądam gotowe projekty domów, bo jestem przekonana, że moje potrzeby są uniwersalne. A swój idealny dom i tak każdy nosi głęboko w sercu.
Komentarze (0)